Kiedyś... Gdy miałem sześć lat...
Wierzyłem w bajki. Różnego rodzaju. O rycerzach, o złych poke-
smokach... Ale wyleczyłem się z tego. A dokładniej wyleczył mnie
z tego wuj, dobitnie oznajmiając, że jestem przybłędą...Że ja i
moja młodsza siostra jesteśmy przybłędami. Nie wiedział, że
podsłuchuję, ale ja wiem, że miał rację. Mieszkaliśmy u wujka i
ciotki, bo nasi rodzice odeszli. Uważacie, że jest to ściągnięte
z Harry'ego Pottera? Zmartwię was, bo nie odeszli w ten sposób, co
myślicie. Jednak ja wolałbym stracić ich tak, jak Potter. Na
zawsze, by nie mieć tej złudnej nadziei, że pewnego dnia po nas
wrócą, że będziemy tworzyć normalną rodzinę. Nie miałbym
wrażenia, że jestem niechciany... Oni odeszli. Bo ojciec chciał
założyć własną salę. Za każdym razem, gdy o tym myślałem
czułem gulę w gardle, stalową obręcz owijającą się niczym wąż
wokół mojej klatki piersiowej, próbującej odebrać mi możliwość
oddychania.
Miałem dwóch wujów, którzy byli
braćmi mojego ojca. Cilana, u którego mieszkałem razem z siostrą,
zawsze starał się o nas dbać, jak o własne dzieci, oraz
Cressa...On nie starał się ukrywać niechęci, którą do mnie
czuł. Mimo że Cilan niejednokrotnie go o to prosił. Nie miałem mu
tego za złe. Rozumiałem jego niechęć i obrzydzenie. Też to
czułem, patrząc codziennie w lustro. Ale jego nienawiść, bo tak
to można było nazwać, była odwzajemniona. Również go
nienawidziłem. Nie wiem czemu. Po prostu... wzbudzał we
mnie...negatywne uczucia.
Teraz mam jedenaście lat. Od roku mogę
swobodnie wyruszyć w podróż pokemon czy posiadać startera tak,
jak moi kuzyni, którzy również mają jedenaście lat, ale ja...
mam inny plan. Mam zamiar odmienić życie swoje i siostry. Odnajdę
ich. Wygarnę im wszystko. Rodzic, który porzuca własne dzieci na
rzecz czegoś tak głupiego jak sala pokemon...
Wciągnąłem zimne nocne powietrze i
ostatni raz spojrzałem na Striaton City. Wiosną o tej porze dnia
jest stąd naprawdę piękny widok. Miasto pogrążone we śnie,
jedynie nocne marki oraz patrole policyjne przemierzają ulice. Chcę
zapamiętać to miejsce, ten widok... W końcu zamierzam opuścić
progi wujostwa na jakiś czas. Nie wiem do jakiego rejonu udali się
moi rodzice, ale przemierzę każdy wzdłuż i wszerz. Znajdę ich.
Odwiedzę każdą salę na świecie i odnajdę ich, by porozmawiać.
Zamknąłem powoli okno i odwróciłem
się do niego tyłem. W moim pokoju panował półmrok. Jedynym
oświetleniem były światła miasta, wpadające przez przeźroczystą
taflę szyby. Sięgnąłem po czerwoną bluzę z kapturem
przewieszoną przez oparcie krzesła i założyłem ją, a następnie
wsunąłem stopy do szkarłatnych trampek z czarnymi wstawkami i
zawiązałem sznurówki. Z cichym westchnięciem zarzuciłem na plecy
ciemny plecak, a na głowę założyłem czapkę z daszkiem.
Upewniłem się, że atrapa na piętrowym łóżku spełnia swoją
funkcje(czyli imitowanie śpiącego mnie) i cichaczem wyszedłem na
palcach z sypialni. Doskonale znałem zdradliwe stopnie i deski,
którymi wyłożony był korytarz. Wiedziałem, która zdradzi
domownikom, że mam zamiar uciec. Tak, uciec. To była ucieczka. Nie
chciałem wyruszać za dnia, gdy musiałbym to wszystko tłumaczyć.
Chciałem zniknąć niezauważonym z ich życia. Chciałem wyrzucić
ich ze swojego życia. Miałem zamiar wrócić. Ale to dopiero, gdy
osiągnę swój cel, a wtedy...A wtedy zabiorę stąd Emily, moją
młodszą siostrę. Nie wiem gdzie pójdziemy. Ale nie mam zamiaru
dalej żyć na rachunek wuja Cilana.
Podszedłem powoli do krawędzi schodów
i spojrzałem w dół. Wiedziałem, że zejście nimi wybudzi
domowników ze snu. Jeden ze schodków był poluzowany i nie było
szans, by zejść po ciemku, więc pozostawała mi druga opcja, która
również mogła kogoś obudzić, jednak nawet jeśli dawała mi
gdzieś tak z trzy minuty na podniesienie się do pionu i
wybiegnięcie lub schowanie się, a w tym wypadku to drugie. Drzwi
były zamknięte na klucz, więc nie wyrobiłbym się, a w mroku
mógłbym się schować przed zaspanym krewnym, który zszedłby
sprawdzić co się dzieje.
Z głośno bijącym sercem chwyciłem
tackę leżącą na komodzie, położyłem ją na poręczy i
przymknąłem oczy, próbując się skoncentrować. Po chwili
zebrałem się w sobie i podskoczyłem, wskakując automatycznie na
tacę i zjechałem w dół. Kawałek blaszki upadł z głuchym
brzdękiem na dywan, a ja na kanapę, która stała idealnie, by
posłużyć mi za lądowisko. Syknąłem cicho z bólu i poderwałem
się niczym oparzony, by szybko schować się za jednym z regałów z
książkami. Po chwili usłyszałem z góry kroki i przyległem do
boku mebla, chcąc wtopić się w otoczenie. Nie wiem kto zszedł,
jednak rozejrzał się tylko niedbale po salonie i wrócił do
siebie, mrucząc pod nosem coś w stylu, że musiało mu się
przesłyszeć. Uśmiechnąłem się z kpiną pod nosem. Mój kuzyn,
Mark, był strasznym idiotą i naiwniakiem. Odczekałem z dziesięć
minut nim postanowiłem się ruszyć. Wyciągnąłem z kieszeni
klucze i na palcach podszedłem do drzwi, by je otworzyć, wyjść i
ponownie zamknąć. Spojrzałem ostatni raz na miejsce, w którym
spędziłem ostatnie osiem lat życia. Trwałem przez chwilę w
jakimś amoku, poprawiłem daszek czapki, obracając się i ruszyłem
powoli w stronę stacji kolejowej. Muszę jakoś dojechać do portu.
Zaciągnąłem się morskim powietrzem,
schodząc na ląd. Rozejrzałem się po okolicy.
-Szlag. - mruknąłem. Nie przemyślałem
jednej rzeczy...Jak ja mam się, do cholery, dostać do Pallet Town?
- Chyba pozostaje mi złapać stopa albo podczepić się do jakiejś
pielgrzymki. Nie ma bata, żebym przebył taki kawał bez pokemona do
obrony. - mruknąłem do siebie, ruszając w stronę Poke Marktu.
Muszę kupić jakąś mapę, coś do picia...no i mógłbym się
popytać o jakiś autobus albo serio spytam o najbliższą
pielgrzymkę do Pallet Town.
Idąc jedną z puściejszych uliczek
dostrzegłem grupkę dzieciaków. Niby nic, jednak...zaniepokoiło
mnie to, co robili. To wyglądało trochę tak, jakby znęcali się,
ale... jedyne, co tam dostrzegłem to...
Wytężyłem wzrok.
-Co do... - mruknąłem i podszedłem
bliżej i wtedy okazało się, że to, co z początku wziąłem za
brudny, stary płaszcz było pokemonem – Hej! - krzyknąłem na
grupkę małoletnich bandytów i podbiegłem bliżej – Nie macie co
robić? Wiać pókim miły! - nakazałem. Grupka chłopców wymieniła
zaniepokojone spojrzenia, a największy z nich w końcu podjął
jakaś sensowną decyzję.
-W nogi! - wrzasnął i cała banda
rzuciła się do ucieczki. Odprowadziłem ich wściekłym wzrokiem i
przypomniałem sobie o poszkodowanym stworzonku. Wziąłem go
delikatnie na ręce i pobiegłem ile sił w nogach do pobliskiego
Poke Center.
Łoje!
OdpowiedzUsuńNie wiem co powiedzieć, bo...no ten jestem ekspertem od pisania komentarzy, ale spróbuję!
To tak ten prolog jest naprawdę fajny.Historia mnie wciągnęła i nie mogę się doczekać ciągu dalszego!
No nie mówiłam ja mam do komentarzy talent XD
Bo to je Tacko. Mój najukochańszy OC, którego wymyśliłam dwa lata temu, przeglądając arty z poków, a udoskonaliłam rok temu, jak leżałam w szpitalu. xD
UsuńTa, ta. Masz wrodzony talent. xD
Ta...udoskonaliłaś go w szpitalu? To ja się o nic więcej nie będę pytać XD
UsuńNo nie, a najlepsze jest to, że z tego co mówisz o swoich komentarzach to nasz talent jest ,,rodzinny'' XD
Ta...udoskonaliłaś go w szpitalu? To ja się o nic więcej nie będę pytać XD
UsuńNo nie, a najlepsze jest to, że z tego co mówisz o swoich komentarzach to nasz talent jest ,,rodzinny'' XD
Nie.w.tym.sensie. Prosisz się o to, żeby zrobić krzywdę Kise...
UsuńNo bo jest. xD
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Usuń