Tacko story

wtorek, 21 kwietnia 2015

Prolog - Bo rozdziałem tego nie nazwę

Kiedyś... Gdy miałem sześć lat... Wierzyłem w bajki. Różnego rodzaju. O rycerzach, o złych poke- smokach... Ale wyleczyłem się z tego. A dokładniej wyleczył mnie z tego wuj, dobitnie oznajmiając, że jestem przybłędą...Że ja i moja młodsza siostra jesteśmy przybłędami. Nie wiedział, że podsłuchuję, ale ja wiem, że miał rację. Mieszkaliśmy u wujka i ciotki, bo nasi rodzice odeszli. Uważacie, że jest to ściągnięte z Harry'ego Pottera? Zmartwię was, bo nie odeszli w ten sposób, co myślicie. Jednak ja wolałbym stracić ich tak, jak Potter. Na zawsze, by nie mieć tej złudnej nadziei, że pewnego dnia po nas wrócą, że będziemy tworzyć normalną rodzinę. Nie miałbym wrażenia, że jestem niechciany... Oni odeszli. Bo ojciec chciał założyć własną salę. Za każdym razem, gdy o tym myślałem czułem gulę w gardle, stalową obręcz owijającą się niczym wąż wokół mojej klatki piersiowej, próbującej odebrać mi możliwość oddychania.
Miałem dwóch wujów, którzy byli braćmi mojego ojca. Cilana, u którego mieszkałem razem z siostrą, zawsze starał się o nas dbać, jak o własne dzieci, oraz Cressa...On nie starał się ukrywać niechęci, którą do mnie czuł. Mimo że Cilan niejednokrotnie go o to prosił. Nie miałem mu tego za złe. Rozumiałem jego niechęć i obrzydzenie. Też to czułem, patrząc codziennie w lustro. Ale jego nienawiść, bo tak to można było nazwać, była odwzajemniona. Również go nienawidziłem. Nie wiem czemu. Po prostu... wzbudzał we mnie...negatywne uczucia.
Teraz mam jedenaście lat. Od roku mogę swobodnie wyruszyć w podróż pokemon czy posiadać startera tak, jak moi kuzyni, którzy również mają jedenaście lat, ale ja... mam inny plan. Mam zamiar odmienić życie swoje i siostry. Odnajdę ich. Wygarnę im wszystko. Rodzic, który porzuca własne dzieci na rzecz czegoś tak głupiego jak sala pokemon...
Wciągnąłem zimne nocne powietrze i ostatni raz spojrzałem na Striaton City. Wiosną o tej porze dnia jest stąd naprawdę piękny widok. Miasto pogrążone we śnie, jedynie nocne marki oraz patrole policyjne przemierzają ulice. Chcę zapamiętać to miejsce, ten widok... W końcu zamierzam opuścić progi wujostwa na jakiś czas. Nie wiem do jakiego rejonu udali się moi rodzice, ale przemierzę każdy wzdłuż i wszerz. Znajdę ich. Odwiedzę każdą salę na świecie i odnajdę ich, by porozmawiać.
Zamknąłem powoli okno i odwróciłem się do niego tyłem. W moim pokoju panował półmrok. Jedynym oświetleniem były światła miasta, wpadające przez przeźroczystą taflę szyby. Sięgnąłem po czerwoną bluzę z kapturem przewieszoną przez oparcie krzesła i założyłem ją, a następnie wsunąłem stopy do szkarłatnych trampek z czarnymi wstawkami i zawiązałem sznurówki. Z cichym westchnięciem zarzuciłem na plecy ciemny plecak, a na głowę założyłem czapkę z daszkiem. Upewniłem się, że atrapa na piętrowym łóżku spełnia swoją funkcje(czyli imitowanie śpiącego mnie) i cichaczem wyszedłem na palcach z sypialni. Doskonale znałem zdradliwe stopnie i deski, którymi wyłożony był korytarz. Wiedziałem, która zdradzi domownikom, że mam zamiar uciec. Tak, uciec. To była ucieczka. Nie chciałem wyruszać za dnia, gdy musiałbym to wszystko tłumaczyć. Chciałem zniknąć niezauważonym z ich życia. Chciałem wyrzucić ich ze swojego życia. Miałem zamiar wrócić. Ale to dopiero, gdy osiągnę swój cel, a wtedy...A wtedy zabiorę stąd Emily, moją młodszą siostrę. Nie wiem gdzie pójdziemy. Ale nie mam zamiaru dalej żyć na rachunek wuja Cilana.
Podszedłem powoli do krawędzi schodów i spojrzałem w dół. Wiedziałem, że zejście nimi wybudzi domowników ze snu. Jeden ze schodków był poluzowany i nie było szans, by zejść po ciemku, więc pozostawała mi druga opcja, która również mogła kogoś obudzić, jednak nawet jeśli dawała mi gdzieś tak z trzy minuty na podniesienie się do pionu i wybiegnięcie lub schowanie się, a w tym wypadku to drugie. Drzwi były zamknięte na klucz, więc nie wyrobiłbym się, a w mroku mógłbym się schować przed zaspanym krewnym, który zszedłby sprawdzić co się dzieje.
Z głośno bijącym sercem chwyciłem tackę leżącą na komodzie, położyłem ją na poręczy i przymknąłem oczy, próbując się skoncentrować. Po chwili zebrałem się w sobie i podskoczyłem, wskakując automatycznie na tacę i zjechałem w dół. Kawałek blaszki upadł z głuchym brzdękiem na dywan, a ja na kanapę, która stała idealnie, by posłużyć mi za lądowisko. Syknąłem cicho z bólu i poderwałem się niczym oparzony, by szybko schować się za jednym z regałów z książkami. Po chwili usłyszałem z góry kroki i przyległem do boku mebla, chcąc wtopić się w otoczenie. Nie wiem kto zszedł, jednak rozejrzał się tylko niedbale po salonie i wrócił do siebie, mrucząc pod nosem coś w stylu, że musiało mu się przesłyszeć. Uśmiechnąłem się z kpiną pod nosem. Mój kuzyn, Mark, był strasznym idiotą i naiwniakiem. Odczekałem z dziesięć minut nim postanowiłem się ruszyć. Wyciągnąłem z kieszeni klucze i na palcach podszedłem do drzwi, by je otworzyć, wyjść i ponownie zamknąć. Spojrzałem ostatni raz na miejsce, w którym spędziłem ostatnie osiem lat życia. Trwałem przez chwilę w jakimś amoku, poprawiłem daszek czapki, obracając się i ruszyłem powoli w stronę stacji kolejowej. Muszę jakoś dojechać do portu.



Zaciągnąłem się morskim powietrzem, schodząc na ląd. Rozejrzałem się po okolicy.
-Szlag. - mruknąłem. Nie przemyślałem jednej rzeczy...Jak ja mam się, do cholery, dostać do Pallet Town? - Chyba pozostaje mi złapać stopa albo podczepić się do jakiejś pielgrzymki. Nie ma bata, żebym przebył taki kawał bez pokemona do obrony. - mruknąłem do siebie, ruszając w stronę Poke Marktu. Muszę kupić jakąś mapę, coś do picia...no i mógłbym się popytać o jakiś autobus albo serio spytam o najbliższą pielgrzymkę do Pallet Town.
Idąc jedną z puściejszych uliczek dostrzegłem grupkę dzieciaków. Niby nic, jednak...zaniepokoiło mnie to, co robili. To wyglądało trochę tak, jakby znęcali się, ale... jedyne, co tam dostrzegłem to...
Wytężyłem wzrok.
-Co do... - mruknąłem i podszedłem bliżej i wtedy okazało się, że to, co z początku wziąłem za brudny, stary płaszcz było pokemonem – Hej! - krzyknąłem na grupkę małoletnich bandytów i podbiegłem bliżej – Nie macie co robić? Wiać pókim miły! - nakazałem. Grupka chłopców wymieniła zaniepokojone spojrzenia, a największy z nich w końcu podjął jakaś sensowną decyzję.

-W nogi! - wrzasnął i cała banda rzuciła się do ucieczki. Odprowadziłem ich wściekłym wzrokiem i przypomniałem sobie o poszkodowanym stworzonku. Wziąłem go delikatnie na ręce i pobiegłem ile sił w nogach do pobliskiego Poke Center.

6 komentarzy:

  1. Łoje!
    Nie wiem co powiedzieć, bo...no ten jestem ekspertem od pisania komentarzy, ale spróbuję!
    To tak ten prolog jest naprawdę fajny.Historia mnie wciągnęła i nie mogę się doczekać ciągu dalszego!
    No nie mówiłam ja mam do komentarzy talent XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo to je Tacko. Mój najukochańszy OC, którego wymyśliłam dwa lata temu, przeglądając arty z poków, a udoskonaliłam rok temu, jak leżałam w szpitalu. xD
      Ta, ta. Masz wrodzony talent. xD

      Usuń
    2. Ta...udoskonaliłaś go w szpitalu? To ja się o nic więcej nie będę pytać XD
      No nie, a najlepsze jest to, że z tego co mówisz o swoich komentarzach to nasz talent jest ,,rodzinny'' XD

      Usuń
    3. Ta...udoskonaliłaś go w szpitalu? To ja się o nic więcej nie będę pytać XD
      No nie, a najlepsze jest to, że z tego co mówisz o swoich komentarzach to nasz talent jest ,,rodzinny'' XD

      Usuń
    4. Nie.w.tym.sensie. Prosisz się o to, żeby zrobić krzywdę Kise...
      No bo jest. xD

      Usuń
    5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń